Po pierwszej tegorocznej wycieczce miałem pewien niedosyt. Zdawałoby się, wszystko na swoim miejscu. Lasy, dorzecze Odry, trochę szuterków, jeden mandat... pozwalałyby zeszłoweekendowy wypad zaliczyć do udanych. Wszystko byłoby w porządku gdyby nie pewien znaczący deficyt. Gdyby nie niedosyt wzniesień większych niż 15m względnej wysokości wydm, w środku lasu. Gdyby nie brak gór.
Na całe moje szczęście kolejny marcowy weekend zapowiadał się równie ciekawie. Poszły w ruch Google Maps i mapy papierowe (garmin ciągle jeszcze na liście życzeń :P). Zaplanowałem więc wypad w Sudety, dokładniej mówiąc w Góry Sowie, część Gór Kamiennych potem we wschodnią część Karkonoszy by po czeskiej stronie wrócić przez Teplickie skały do Polski.
Pokaż Weekend Marzec 24-25 na większej mapie
A więc w drogę...
Cisnę sobie wg dróg na google w kierunku masywu Kalenicy, odbijam od drogi 384 w prawo, ulicą nowobielawską, jednak kończę na pętli autobusowej, kilku szlabanach, zakazie ruchu i kilku zaciekawionych turystach. Okoliczni gapie nie daliby się nabrać, że jadę rowerem więc zawracam.
Wpinam się z powrotem do magistrali 384 i pruję na Nową Rudę. Przede mną piękne zakrętasy. Dużo piachu po zimie więc trzeba uważać niemniej, jednak frajda po zimowej przerwie jest potężna... i puchnie z każdym winklem :D.
Powrót do asfaltu i wspinaczka na Przełęcz Woliborksą. Wszędzie zakazy, szlabany i nawet informacja o monitoringu... ciekawe ile w tym prawdy ?
Następnie zjazd do miejscowości Przygórze i kierunek w prawo, cel - Jugów. Dalej już tylko Sokolec, Rzeczka, Walim i przez Glinno do Michałkowej. Tam czeka na mnie ciepła kołdra i zimne piwo. Ciąg dalszy jutro.
NIEDZIELA
Wreszcie się wyspałem. Mimo niekorzystnej zmiany czasu, po niespełna 9 godzinach snu wstaję rześki jak młody bóg. W ciągu tygodnia rzadko kładę się spać przed 2 w nocy w związku z czym zjawisko zdrowego snu jest mi obce. Tym bardziej w mieście. W wypadku minionej nocy nawinięte kilometry, górskie powietrze i gwieździsta noc zrobiły swoje. Wreszcie się wyspałem :D
Nieśpiesznie połykam jajówę z jaj od kur dziobiących i zapijam kawą. Mapa w dłoń... a raczej na glebę i modzimy kolejne kilometry na dzień dzisiejszy. Pogoda jak na tę część roku jest obłędna. Niedawno zakupiony termometr do motocykla pokazuje radosne 15 stopni, niebo bezchmurne a słońce spowija zmarznięte jeszcze trawy łąk chłodnym, wczesnowiosennym, ostrym światłem. Jest pięknie.
Wyjeżdżam od siebie w kierunku Glinna. Z przełęczy na końcu wsi Michałkowa warto skrócić sobie drogę mało wymagającą aczkolwiek urokliwą szutrówką.
Glinno wita mnie wąską i krętą ścieżką asfaltową, bardzo dobrej jakości. Pnę się ku górze aż do przełęczy Walimskiej, skąd rzesze turystów rusza na piesze wędrówki po masywie Wielkiej i Małej Sowy. Na przełęczy skręcam w prawo w polną drogę z niebieskim szlakiem. Tutaj rozpościera się jedna z piękniejszych, moim zdaniem, panoram w Górach Sowich. Miejsce to robi się co raz bardziej popularne i widać co raz więcej "miejscówek" z paleniskami, wygniecioną trawą itp. Wszystko było by fajnie gdyby nie masa śmieci i butelek, których tępy i niedorozwinięty motłoch nie potrafi zabrać z powrotem ze sobą. Nie mogę tego zrozumieć.
Widok na Śnieżkę :) |
Nasiąknięty tym widokiem, ze wzrokiem uczepionym horyzontu zjeżdżam do drogi prowadzącej z Przełęczy Walimskiej do Walimia. Dalej w kierunku Rzeczki, następnie wąziutką dróżką w prawo do Sierpnicy i znajduje się już w Głuszycy. Po drodze minąłem tajemnicze podziemne miasto Osówka i bardzo ciekawy kościółek drewniany z murowaną wieżą. W Głuszycy kieruje się na Rybnicę Leśną, w związku z czym, jadąc w dół miejscowości skręcam w lewo, tuż przed jedyną w tej miejscowości stacją benzynową. Tym sposobem ruszam w bardzo malowniczą Dolinę Rybnej.
Po drodze można zjeść podobno bardzo dobrego pstrąga, a dla piechurów startuje tu czerwony szlak prowadzący do ruin Zamku Rogowiec. Bardzo zacny widok jest u szczytu ale tym razem mnie tam zabrakło. Trzeba około godzinki z hakiem dobrego marszu żeby wdrapać się na resztki budowli na samym czubku stromej góry.
Mniej więcej na środku szczyt Rogowiec |
Następnym celem była Rybnica Leśna i schronisko Andrzejówka na końcu miejscowości. Stąd rusza kilka przyjemnych szlaków trekingowych po wzniesieniach i dolinkach Gór Suchych. Po drodze mijam dość liczną ekipę, która chwyta silne porywy wiatru w skrzydła swoich paralotni. Nie da się tez obojętnie przejechać obok olbrzymiej kopalni melafiru. Skala eksploatacji istniejącej góry robi wrażenie.
W Andrzejówce można bardzo dobrze pojeść i jeszcze lepiej po pić, a zwłaszcza czeskiego, dobrego piwka :).
W Rybnicy Leśnej, tuż przed kamieniołomem podkusiła mnie pewna droga polna. Zawsze chciałem przedostać się z Rybnicy do Unisławia Śląskiego unikając asfaltu. Po pewnym czasie zorientowałem się, że jadę po czyimś polu. Droga wysypana tłuczniem prowadziła w las ale była pewna odnoga, idąca dalej na zachód. Niewiele myśląc pognałem w tamtym kierunku. Po drodze była łacha śniegu, która trzeba było ominąć strumieniem płynącym po polu. Oczywiście w tym strumieniu zaliczyłem małą glebę. Ostatecznie dotarłem do ogrodzenia z pastuchem ale na moje szczęście był on rozpinany. Przejechałem sobie z pełną kulturką, zamknąłem za sobą i mam nadzieje nie narobiłem sobie wrogów. Zwłaszcza, ze pastwisko było puste.
Różnica w oczekiwaniach polegała jedynie na tym, że nie dojechałem do Unisławia a do bardzo malowniczej drogi prowadzącej z Unisławia Śląskiego do Sokołowska. Przede mną równie malownicza co ciekawa góra Stożek.
I kilka okolicznych widoczków. Droga zaznaczona jest na mapie zielonym szlakiem i wygląda na codziennie używaną przez mieszkańców. Nawierzchnia oczywiście z miejscowego, czerwonego melafiru.
Dojechałem do Sokołowska, które niegdyś było tętniącą życiem miejscowością uzdrowiskową. Teraz nie ma tu wielu ludzi, niemniej jednak mieścinka ma swój klimat. Zjeżdżam asfaltem do Unisławia Śląskiego i dalej kieruje się na Mieroszów. Po drodze nie mogę sobie odmówić małego mycia w przydrożnej Ścinawce :). Niestety droga dalej donikąd nie prowadzi.
W Mieroszowie zatrzymuje się na chwilkę. Drobne zakupy w Żabce i rzut oka na kameralny, trochę zaniedbany ryneczek.
Zmierzam dalej w stronę Chełmska Śląskiego. Zaraz za miejscowością Różana mijam Czartowskie Skały i wdrapuje się urokliwą drogą na Przełęcz Strażnicze Naroże. Tuż za nią z drogi rozpościera się piękny widok na Góry Krucze i dalej na Karkonosze.
Odwróciłem się za siebie i nie mogłem się oprzeć. Drogą w lewo też dojedziemy do Chełmska, tyle, że bez asfaltu. Dalej wygląda to tak :)
Z Chełmska Śląskiego wyjeżdżam w kierunku Lubawki. Na miejscu zahaczam o malowniczy ryneczek z ciekawymi podcieniami. Niektóre lokale mają nawet zachowane charakterystyczne, zabytkowe witryny.
Wyjazd z Lubawki w kierunku Przełęczy Okraj. |
Dalej kieruje się na Trutnov gdzie odbiję na Horni Adrspach. W miejscowości Chvalec odbijam w lewo od drogi nr 301 i cisnę bardzo malowniczą i wąską ścieżką do miejscowości Hodkovice.
Chvalec-Hodkovice |
Chvalec-Hodkovice |
Objeżdżam cały masyw Adrspasko-Teplickich skał od zachodu i południa i niechcący dostaje się do miejscowości Skalka. Jest to bardzo malownicza wioseczka, położona w dość ciasnej dolince i praktycznie 100% domostw to chałupy z bali pomalowane w czarno-białe paski. Niestety nie mam zdjęć gdyż droga miała się skończyć a ja zamierzałem przejechać przez miejscowość w drugą stronę i wtedy też robić zdjęcia. Na całe szczęście droga zmieniła tylko "klasę" :). Ostatecznie kilkoma szutrówkami i kawałkiem pola dojechałem do miejscowości Dolni Teplice.
Pod koniec dnia dojechałem do skalnego miasta Ostas. Przy wejściu na szlaki prowadzące wgłąb skalnych różności znajduje się Camping z bardzo przyjemną restauracyjką. Pozwoliłem sobie nasilić się przy pomocy "tradycyjnego" smażonego sera z frytkami i sosem tatarskim - mniam:). Dobra informacja to taka, że gospodarz przyjmuje zapłatę w złotówkach. Zdjęcia i dodatkowe informacje można znaleźć tutaj http://www.ostas.adrspach.cz/cs/restaurace.html.
Po krótkim odpoczynku, z zachodem słońca w lusterkach wstecznych, mozolnie i leniwie ruszyłem w kierunku Wałbrzycha i dalej do domu.
PODSUMOWANIE
Cała wycieczka to około 400km. Spalanie na trasie wyszło na poziomie 4,9 litra co mnie po raz kolejny pozytywnie zaskoczyło. Termometr zewnętrzny VM3 spisuje się doskonale i jest to bardzo przydatny gadżet. Bardzo mało poręczny gadżet to mapa papierowa... przydałby się garmin :/. Olbrzymią radość sprawiły mi wreszcie poprawnie podłączone grzane manetki - w Karkonoszach jeździłem w przedziale 5 do 10 stopni.
1 komentarz:
Weź Pan w końcu umieść jakiś nowy wpis, bo ile można czekać...;)
Prześlij komentarz