sobota, 23 czerwca 2012

WEEKEND MAJ 2012

Planów było wiele. Z jednej strony chciałoby się wyskoczyć gdzieś dalej, z drugiej zaś strony jest jeszcze mnóstwo zakamarków naszego pięknego kraju, którego oczy nie widziały. Z trzeciej strony, jeszcze nie sprawdzony w boju motocykl łatwiej i przyjemniej byłoby zwieźć na chatę, gdyby coś poważnego padło.

Zostaję w kraju. Tylko jaki kierunek obrać? Wszystko za jednym razem-sobie pomyślałem. Wyprawa dookoła Polski. Z Wrocławia przez Kotlinę Kłodzką i Cieszyn w Beskidy następnie przez Magurski Park Narodowy w Bieszczady, potem ścianą wschodnią przez Roztocze na Mazury, wschodnie wybrzeże, później na dół Bory Tucholskie i pojezierze zachodnio-pomorskie i do domu. Sobota spędzona nad google maps i jasne okazało się, że 5 dni to trochę mało na całość. Pętelka zmniejszyła się, i zdecydowałem, że z Roztocza będę wracał przez Jurę Krakowsko-Częstochowską do Wrocławia.




Tak wygląda zaplanowana traska.


Pokaż MAJ 2012 DZIEŃ 1 na większej mapie

Dojazd do bazy startowej z Wrocławia odbywał się oczywiście z omijaniem odcinków asfaltowych :)

DZIEŃ 1


Wyruszam przed 8.00 rano z miejscowości Michałkowa w pobliżu Jeziora Bystrzyckiego. Pogoda dopisuje. Jest 18 stopni, czyste niebo i pełno słońca. Kieruje się na Kłodzko, następnie na Słoty Stok, Lądek Zdrój i Góry Bialskie.

Muszę przyznać, że odcinek Kłodzko-Złoty Stok potrafi wywołać u świadomego kierowcy istne tsunami endorfin szczęścia :D Doskonały asfalt, wspaniałe zakręty, podjazdy i zjazdy w połączeniu z cudowną pogodą wywołują trudne do opisania poczucie szczęścia. Może się zbytnio podniecam... dopiero co wyjechałem (w Alpach też jeszcze nie jeździłem motocyklem), niemniej jednak na tym odcinku uśmiech ani na chwile nie zszedł mi z twarzy. Zdjęć oczywiście nie mam. Za bardzo rajcowałem się jazdą :P

Ze Złotego Stoku odbijam na Lądek Zdrój. Droga zaczyna piąć się wysoko, widoki również nabierają uroku, jednak jezdnia jest w katastroficznym stanie. Zęby można pogubić. Zatrzymuje się po raz pierwszy sprawdzić bagaż. Nie mogę uwierzyć, że właśnie się zaczął mój weekend :).

W Lądku Zdroju zaopatruje się w piguły na głowę, z racji zaistnienia syndromu dnia poprzedniego oraz syte śniadanie czyli bułę z sertopem. To pozwoli mi na omijanie gastronomii na cały prawie dzień (jak się później okaże). Udaję się do Stronia Śląskiego gdzie odbijam w kierunku Nowego i Starego Waliszowa i Bielic. Jadę sobie bardzo malowniczą dolinką, która im dalej prowadzi tym piękniejsza się robi. Z każdym kilometrem okoliczne wzniesienia zdają się być co raz bliżej drogi. Droga staje się co raz węższa a przy drodze znajduje się co raz mniej domów. Bardzo mnie to miejsce urzekło. Mimo iż są to niewysokie góry panuje tu pewien klimat krainy, której jeszcze komercja nie tknęła. 

Zaskoczeniem dla mnie jest zakaz ruchu, który wbrew mojej mapie wisi na końcu wioseczki Bielice. Myślałem, że dojadę tędy do drogi 446 ze Stronia Śląskiego tuż przed granicą z Czechami. Nic jednak bardziej mylnego. Dalej tylko pieszo lub rowerkiem. Zawracamy.

Ze Stronia Śląskiego kieruje się na czeską stronę, gdzie jakość asfaltu jak zwykle, zdaje się prezentować nieosiągalną dla nas równość i jakość. Jeżdżąc po czeskich Karkonoszach zawsze wpadam w zachwyt jak przekraczam granicę. Tu jest identycznie. Wjeżdżam w meandry dolin masywu Jesenika i włóczę się w kierunku wschodnim. Masyw Śnieżnika siedzi mi na ogonie jeszcze dobrych kilkadziesiąt kilometrów. Ostatecznie mijając Opavę i Ostravę przez Cieszyn wjeżdżam z powrotem do Polski.

W Cieszynie, krótki przystanek na lody nad mostem granicznym. Po drugiej stronie rzeki już są Czechy.

Z Cieszyna udałem się traską widokową do Bielska czyli przez Wisłę i Szczyrk, następnie kolejną krętą ścieżką do Międzybrodzia  Bialskiego, nad Jezioro Międzybrodzkie. Stamtąd udałem się do miejscowość Kozubnik a dokładniej opuszczony i zruinowany ośrodek wypoczynkowy dla elit PRLu, gdzie ponoć swój apartament miał nawet Edward Gierek. Na miejscu spotkałem ludzi, którzy jeszcze w roku 1990 byli gośćmi czynnego jeszcze kurortu. Dzisiaj Kozubnik przypomina postapokaliptyczną scenerię do filmu grozy. 


Następnym celem była góra Żar i umiejscowiony na jej szczycie zbiornik elektrowni szczytowo-pompowej. Ze szczytu góry rozpościera się piękna panorama Beskidu Żywieckiego. Ponieważ dzień chylił się już ku końcowi, udało mi się również załapać na zachód słońca.
Po zachodzie stoczyłem się na dół by na zlokalizowanym wcześniej polu namiotowym zaokrętować się na nadchodzącą noc. Namiot rozbiłem nad samym jeziorem, na wysokim brzegu. Miejscówka bardzo przyjemna, wokół sami wędkarze i urlopowicze se Śląska. Cisza i spokój. Po pożywnym chińskim rosole z Radomia zasnąłem jak niemowlę. Dzisiejszego dnia pokonałem ok. 430km w spacerowym tempie. Spalanie wyniosło ok. 4,6 litra na 100 km.

DZIEŃ 2


W nocy nie spałem za dobrze. Pogoda w weekend majowy nie zawiodła, czego się nie spodziewałem. Wziąłem ze sobą tylko zimowe rękawiczki i jechałem na gołe łapy. Od końca rękawa kurtki po palce spaliłem sobie nieco dłonie. Ból dokuczał przez cały wyjazd i musiałem poginać w zimowych rączkach w 30sto stopniowym upale. Szybkie śniadanie, szybka toaletka, pakowanko i w drogę. 


Szczęśliwie złożyło się, że mój brat tego dnia jest na zawodach szybowcowych na lotnisku aeroklubowym, które znajduje się dokładnie na zboczu góry Żar. Postanowiłem zajrzeć tam na chwilę i podejrzeć co nieco.


Szybownicy na start więc i ja się zmywam. Lecę wzdłuż Jeziora Międzybrodzkiego do Żywca. Tutaj tankuję i próbuję znaleźć otwartą aptekę (jest niedziela) żeby ulżyć czymkolwiek moją dłonią. Poszukiwania spełzły na niczym, nikt też w maju nic na opalanie ani oparzenia nie sprzedaje. Przyodziewam moje zimowe probajkery i pocinam dalej do Jeleśni. 

Widok na Jezioro Żywieckie. W oddali prawdopodobnie Pilsko.
Z Jeleśni wyjeżdżam na Przyborów i w Koszarawej odbijam w prawo. Jadę kilka kilometrów urokliwą dolinką. Pod koniec kończy się asfalt i zaczyna się skrót do Zawoji. Odnalazłem tę drogę kiedyś przypadkowo autem terenowym.W Jeleśni, przed sklepem (znowu szukałem czegoś na opalanie:P) zagadnął mnie miejscowy człowiek w starym mercedesie w124. Gdy mu powiedziałem, którędy jadę, odparł, że zna drogę i sam czasem korzysta z tego skrótu. Osobówką też da radę.






Stosunkowo nietrudna ścieżka wyprowadza mnie na przełęcz z przyjemnym widokiem. Zjazd w stronę Zawoji to piękny szuter prawie jak w Norwegii. Momentami można jechać i 80km/h, chociaż w lesie nie jest to szczególnie rozsądne.


Wyjeżdżając z Zawoji witam się z Babią Górą, która jest jeszcze miejscami ośnieżona. Jadę na Podhale.




Dojeżdżam do miejscowości Jabłonka. Trasę wybrałem tak aby dojechać do Niedzicy opłotkami, pomiędzy Zakopanem a Nowym Targiem. Mijam Czarny Dunajec i w połowie drogi do Nowego Targu odbijam gdzieś na południe. Włóczę się jakimiś lokalnymi dróżkami a na horyzoncie po swojej prawej cały czas widzę piękną panoramę Tatr. Docieram do Gronkowa i wpinam się na chwileczkę w trasę nr 49 do Bukowiny. Po 2,5km odbijam w lewo do miejscowości Nowa Biała, Krempachy i dalej do Niedzicy, zobaczyć zamek.

W oddali widać Tatry.
Pomiędzy tymi miejscowościami przekraczam rzeczkę. Zdecydowałem się zrobić tu odpoczynek. Wbiłem się pod most, z racji potężnego upału, zrzuciłem manatki i chłodziłem się w lodowatej wodzie rzeki.



Dojazd do Jeziora Czorsztyńskiego.
Dojeżdżam do Niedzicy. Zamek fajny ale atmosfera jarmarczna mi nie odpowiada. Jeszcze mnie górlaka przycięła na oscypkach. Ludzi full, upał straszny, zwijam się w kierunku Pienińskiego Parku, zobaczyć Trzy Korony.

Zamek w Niedzicy.



Trzy Korony
Dotarłem do Sromowców Niżnych. Po drodze widać tratwy z turystami spławiane przez flisaków. W drodze powrotnej kieruje się drogą przez park narodowy do Krośnicy. Moim następnym celem jest stara droga wojskowa zwana "Drogą Knurowską".


Przed Harklową odbijam w prawo na Knurów. Wąska na półtorej samochodu droga wije się bardzo ciasnymi zakrętami stromo w górę. Z kolejnych, co raz wyżej położonych serpentyn rozpościera się piękny widok na Jezioro Czorsztyńskie. Rozkoszowałem się jazdą i zapomniałem o zdjęciach. Sama droga to rodzynek wojskowej inżynierii drogowej z przełomu XIX i XX wieku. Droga Knurowska



Z Przełęczy Knurowskiej, przez Ochotnicę Górną i Dolną zjeżdżam do drogi nr 969 i jadę do Starego Sącza. W sumie nie wiem czemu, bo miałem jechać przez Szczawnicę do Piwnicznej Zdroju. Tu jednak zaskakuje mnie bardzo urokliwe stare miasto i jego rynek. Zasiadam sobie na tarasie restauracji "Marysieńka" i przy lodach i o kawie leniuchuje sobie wgapiony w spokojne życie miasteczka. Co ciekawe, okołorynkowa zabudowa jest tak ciasna a uliczki tak wąskie, że przy dojeżdżaniu do skrzyżowania ma się ochotę najpierw łeb wychylić a potem kołem dojeżdżać do skrzyżowania.



Ze Starego Sącza wyjeżdżam doliną Popradu w kierunku Piwnicznej Zdroju. Tutaj odbijam na drogę nr 971 przez Muszynę do Krynicy Zdroju. Wreszcie zaczynam odpoczywać. Jadę doskonałym i szerokim asfaltem, drogą wzdłuż koryta meandrującego Popradu. Okoliczne wzgórza nie świecą lasem pseudo góralskich chałup a jedynie zielenią drzew. Czuję, że zaczynam zostawiać cały ten turystyczny bajzel za sobą i zbliżam się w stronę natury.



W Krynicy jednak cały blask natury pryska, w centrum jest pełno, na drodze robi się tłoczno. Ponieważ czas mnie trochę goni, bez chwili przerwy odbijam na Tylicz. Od tej pory zaczynam trochę improwizować z trasą. Chciałem dotrzeć w Bieszczady przez Beskid Niski i Magurski Park Narodowy w możliwie jak najkrótszej linii. Z Tylicza wyjeżdżam na północ i odnajduję piękną betonkę na wschód, w kierunku miejscowości Izby. Zaczyna robić się naprawdę fajne. Gęsty las, wąsko, chłodno i dziko. To Lubię.


Dalej próbowałem dotrzeć do Wysowej Zdroju jednak droga skończyła mi się gdzieś w środku lasu na polance z wycinką i musiałem zawracać. Jadę dalej na północ do Śnietnicy i odbijam do Stawisza. Bardzo prostolinijna wioska :) i kończy się pięknym szutrowym wjazdem do lasu. Taki oto widok za plecami :



Dojeżdżam do Harczowej skąd udaje mi się znaleźć piękną drogę do miejscowości Kwiatoń. Wąski ale dobry asfalt prowadzi trawersem zbocza do lasu i przez przełęcz. Za przełęczą jest ostry zakręt. Wylatuję zza zakrętu i moim oczom ukazuje się stadko sarenek, które wyszły na miacho na kolacje. Szybkim ruchem wyłączam silnik, chwytam aparat i jeszcze zdołałem zrobić im zdjęcie. Uwielbiam takie akcje ze zwierzętami.


Sarenki
Z Kwiatonia jadę na Smrekowiec i Gładyszów. Dalej jest miejscowość Krzywa i Czarne. Zaczęły się piękne  drogi szutrowe i prawdziwe wioski, bez tłumu turystów i stoisk z pamiątkami. W miejscowości Czarne skręcam w lewo na Nieznajową i Rozstajne.


Skrzyrzowanie dróg - piękne szutry
Jadę szutrową drogą przez Magurski Park Narodowy. Po drodze 4 piękne brody, z czego jeden napędził mi trochę stracha. Udało się całe szczęście bez gleby. Cisza, głucho i spokój. Dojeżdżam do miejscowości Kotań, skąd przez Krępną, Polany i Mszanę dojeżdżam do Tylawy. Tutaj, grubo po zmroku udaje mi się znaleźć pole namiotowe. Poznaję przemiłego właściciela i zamawiam ciepły prysznic na rano.




Jest piękna noc, jest księżyc i gwiazdy. Pan gospodarz pomógł zorganizować ognisko.Sezon dopiero się zaczyna więc nie wszystko jest jeszcze "czynne". Poznaje parę sympatycznych ludzi z Łodzi, która wybiera się potężnym Patrolem do Rumunii. Szybka kolacja ze standardowym menu z Radomia, pogaduchy i do wyra.


DZIEŃ 3

Pobudka po godzinie jakoś przed 9, na luzie. Wcześniej zamówiony na rano prysznic byłby doskonały gdyby nie brak - o ironio! - zimnej wody. bo ciepła była zdecydowanie za ciepła, wrzątek chyba. Było gorrąco. Dzień się dopiero zaczyna ale widać było od razu, że upału ciąg dalszy. Zbieram się sprawnie i wyruszam w kierunku Komańczy.



Piękna cerkiew w miejscowości Wisiołek Wielki
 W Komańczy odwiedzam klasztor Sióstr Nazaretanek. W tym miejscu w latach 1955-1956 przetrzymywano księdza kardynała Stefana Wyszyńskiego. Poniżej klasztoru jest fajne schronisko PTTK gdzie udaje mi się zjeść naleśniki z jabłkami na śniadanie.

Wnętrze schroniska z charakterystycznymi rzeźbami.
Widoczek z tarasu schroniska
 Od początku tej wyprawy chciałem odnaleźć i zaliczyć słynne bieszczadzkie szutry z brodami. Z Komańczy pojechałem drogą 897 w kierunku Cisnej ale mniej więcej w połowie drogi odbijam na Smolnik. Już po paru kilometrach zaczyna się robić ciekawie. Na zdjęciu poniżej jeden z niewielu brodów (chociaż nowy most jest obok), który nie jest wyłożony betonowymi płytami. Tu można się było wywrócić.



Dalej jadę przez Duszatyń i Preluki aż do Rzepedzi. Tam zawracam aby w ponownie w Prelukach odbić w prawo przez górę, do Komańczy. Generalnie brody na tej trasie i przy tej pogodzie są mało wymagające. Całą trasę można by spokojnie przejechać jednonapędową osobówką.  




Z Komańczy ponownie pojechałem do Rzepedzi, tym razem asfaltem nr 892. Upał był nieznośny. Zatrzymałem się w cieniu i poszedłem zrobić małe zapasy w pobliskim sklepie. Usiadłem na chodniku i z mapą w ręku, jedząc pomidora planowałem następny odcinek. Chciałem przejechać przez Turzańsk do Kalnicy. W tym momencie podeszła do mnie pewna kobieta, mieszkanka Turzańska właśnie i zaczęła rozmawiać ze mną o tej drodze. Mówi, że ciężko i w ogóle, że droga jest raczej "umowna", żeby na początku trzymać się jakiejś betonki a później, że nie dalej, tylko, że gdzieś w prawo i na dół ale, że nie warto, i że trudno i w ogóle itd. Ja jej na to, że właśnie tego szukam :). Po drodze w Turzańsku odwiedzam kolejną cerkiew i niedaleko potem droga się kończy, zaczyna się zabawa.



Do przełęczy było bezstresowo. Później, nie bardzo wiadomo gdzie jechać. Odbijam w prawo, grzbietem góry. Po kilkuset metrach droga robi się węższa, wjeżdżam do lasu, ścieżka zwęża się do jednej nitki i pojawia się szlak. Odpuszczam sobie, zawracam do przełęczy. Dalej próbuje na północ. Droga początkowo świetna, utwardzona. Potem utwardzenie się kończy.




A potem zaczyna się prawdziwy offrołd. Całe szczęści widząc tę kałużę poniżej zatrzymałem motocykl wcześniej. Z buta poszedłem obadać sytuację i okazało się, że niżej było już tylko gorzej. Droga rzeczywiście była umowna, bo na jej linii pojawiały się dziury zalane wodą, w których ciągnik rolniczy brodziłby po pół koła. Zawracam.


Ostatecznie wypatruje taką ledwo odciśniętą śladami samochodu ścieżkę, która prowadzi w dół po wschodnim zboczu. Później ślady robią się wyraźniejsze. Póki co jest dobrze. 


Następnie fragment w dolince, praktycznie strumieniem i...


...ponownie wyjazd na kolejną górkę. Tam już popularna tutaj betonka. Zjazd do Kalnicy bezproblemowy. W oddali widać przełęcz na której szukałem drogi.


Dalej kieruje się przez Kielczawe do miejscowości Roztoki Dolne a następnie Rabe. Jadę doliną planowanego zdrojowiska, mijam kamieniołom i dojeżdżam do zakazu ruchu. Zawracam do Baligrodu.



Z Baligrodu wyjeżdżam ponownie, tym razem w stronę miejscowości Wołkowyja. Wcześniej, w Górzance odbijam w lewo, potem znów w lewo... potem gdzieś... i wylądowałem z powrotem w Baligrodzie.



Kończę te wygłupy i cisnę do Cisnej. Tutaj robiąc zakupy spotykam kogoś z forum Africa Twin ale nie pamiętam nicka. Gadu gadu, szerokości i dalej w drogę. Zawsze to miło spotkać kogoś na tym samym sprzęcie. Tutaj też zatrzymuje się żeby zobaczyć "nową" atrakcję tej miejscowości w postaci karczmy Siekerezada. Niestety ludzi są 3 miliony, upał straszny, pamiątki, gofry, lody i tak dalej, więc wybywam stąd na pobliski dawny CPN i ruszam dalej odcinkiem dużej pętli bieszczadzkiej.






W oddali Połonina Caryńska
 W Brzegach Górnych skręcam w lewo. Jadę krętym, pięknym asfaltem cały czas w dół i w Nasicznem odbijam w szutrową drogę w prawo na Przysłop Caryński. Jest to około 6km przepięknie idącego szutru a na końcu znajduje się schronisko z widokiem na Tarnicę.



Do przełęczy piechotką a za nią... 
... piękna chatynka.
Jem sobie tradycyjnie fasolkę po bretońsku, chwilę odpoczywam gapiąc się w panoramę Bieszczad i wracam na drogę.

Widok z tarasu schroniska.
Tarnica




A w myślach, planowana wyprawa do Albanii... :)
 Z Nasicznego jadę zobaczyć dorzecze Sanu. Tym sposobem mijam Dwernik i odbijam na miejscowość o wdzięcznej nazwie Chmiel. Po drodze zatrzymuje się zerknąć na jeden z kilku przełomów Sanu.


Dalej próbuje lewym brzegiem dojechać do opuszczonej wioski i ruin młynu wodnego (wg. mojej papierowej mapy) ale plany pokrzyżowała mi natura. Wracam więc ponownie do Brzegów Górnych i kontynuuje dalej pętlą bieszczadzką aż do Ustrzyk Górnych.



Z Ustrzyk jadę na Wołosate na zachód słońca. Udaje mi się połowicznie, jednak załapałem się jeszcze na ładnie oświetloną Tarnicę. Dzień się kończy, temperatura spada do akceptowalnej. Tutaj robię małe chmielowe zapasy i  lecę przez Lutowiska i Czarną nad Solinę, do miejscowości Chrewt. Jest tu znane mi z wcześniejszych wypadów całkiem sympatyczne pole namiotowe nad samym brzegiem jeziora.





DZIEŃ 4



Zanim na dobre opuszczę Bieszczadzkie okolice postanawiam jeszcze pokręcić się nad Soliną. Moja mapa turystyczna pokazuje kilka wiosek nieopodal z nazwą w nawiasach i wg legendy mapy są to wioski "nieczynne". Postanowiłem poszukać takowej i pognałem w kierunku miejscowości Werlas a szukaną był Horodek. Gdzieś jednak wybrałem nie tę drogę, gdzieś skręciłem nie tam i wylądowałem na łące bez możliwości dalszej jazdy. W drodze powrotnej udało mi się nawet zakopać sprzęta ale nie było tragedii i pomocy wzywać też nie musiałem. Ot takie parkowanie w błotku przy krzaczorach.



Pojechałem do końca, do miejscowości Werlas. Oczywiście wybrałem ponownie drogę którą się chyba drewno z lasu ciąga i musiałem zawrócić krówkę na szerokości 1,5 metrowej rynny ziemnej, która miała być drogą. Spociłem się potężnie. Wróciłem do "centrum" z jedną glebą po drodze  i odnalazłem właściwą ścieżkę..





I tak trafiłem na bardzo sympatyczne nabrzeże, zacienione drzewami z wygodną trawką schodzącą do samej wody. Tutaj zarządziłem drobne lenistwo pomieszane z planowaniem i ustawianiem dalszej trasy na telefonie.



Po drodze, niekoniecznie potrzebnie, wyskoczyłem na tamę nad Soliną. Dużo ludzi i mało przyjemnie.




Zacząłem oddalać się od Soliny w kierunku Leska. Tam odbiłem na skrócić przez Łuskawice do krajowej dwudziestki ósemki prowadzącej do Przemyśla. Zaczyna się Pogórze Przemyskie. Byłem tą krainą również mile zaskoczony. Odcinek z Załuża do Przemyśla, którym miałem przyjemność jechać to kawał bardzo malowniczej trasy z kilkoma fajnymi zakrętasami. Piękne widoczki na niewysokie wzgórza za to krajobraz bardzo czysty, bez ciągnących się kilometrami turystycznych wiosek. Bardzo tu ładnie.




W Krasiczynie obowiązkowo robię przystanek na rundkę wokół pięknego zamku.




Docieram do Przemyśla i po raz kolejny jestem mile zaskoczony. Bardzo ładne miasto, ze specyficznym klimatem na starówce, która położona jest na wzgórzu. Pomimo nadciągającej burzy nie mogę odmówić sobie spaceru po mieście. Docieram aż pod renesansowy Zamek Kazimierzowski skąd rozpościera się panorama miasta. Klimat kojarzy mi się z czeską Pragą tylko w mniejszej skali.

Ciekawy budynek Muzeum Ziemi Przemyskiej





Z Przemyśla wyjeżdżam do Medyki i tuż przed granicą odbijam na północ, chcąc bocznymi drogami dojechać do Lubaczowa. Pogoda nie zapowiada się ciekawie. Dookoła są chyba ze 3 burze. Póki co udaje mi się suchą stopą lawirować między chmurami. Trochę zaczynam tęsknić za górami bo krajobraz zrobił się niezmiernie płaski.


Waląca się cerkiew gdzieś po drodze
 W okolicy miejscowości Wielkie Oczy jadę przez las podbudową pod nową drogę. Generalnie poza tym odcinkiem to drogi straszne. Szwajcarski ser z asfaltu. I jeszcze trafiłem na jakieś 2 laski na warsiawskich blachach co jadą taką wąziuchną dróżką 12 km/h i za cholerę nie ma jak ich wyprzedzić. Oczywiście nie puszczą mnie przodem.



Tak wygląda sporo dróg w okolicy. Zając gapił się na pole.
 Z Lubaczowa docieram do Horyńca Zdrój i jadę w kierunku Werchratej. Powoli zaczynam się rozglądać za noclegiem... ale tu noclegów za bardzo nie ma. Jadę do Narola i wjeżdżam w potężną burzę z piorunami. Jeszcze w Horyńcu założyłem przeciwdeszczówkę więc jest sucho. Temperatura spadła do 7 stopni, widoczność do 50 m, pojawia się mgła, potężna ulewa, grad i pioruny. Jeden walnął nawet gdzieś bardzo blisko mnie w drzewo. To już nie był huk, tylko potężny trzask... rozedrgane powietrze poczułem na ciele.




Z Narola wyjechałem gdzieś do lasu szukać noclegu na dziko. Z mapy wynikało, że gdzieś tu powinno być też pole namiotowe ale niczego podobnego nie znalazłem. Na ściółce widać jeszcze resztki gradu. Wcześniej jak jechałem to na polach było regularnie biało... jakby śniegi jeszcze nie stopniały :).


Po wielu kilometrach w deszczu i później po zmroku, kilku wstępnych miejscówkach rezerwowych na dziko zaokrętowałem się w małym przydrożnym hoteliku w miejscowości Żuków. Normalne łóżko i łazienka w pokoju. Pełna kulturka.

DZIEŃ 5

Następnego dnia poranek jak się patrzy. Spało się genialnie a pogoda za oknem dopisuje. Pakuje graty już koło 7 rano i po krótkiej pogawędce z ekipą remontową, która zaczynała robotę przy budynku, ruszam w drogę.


Pierwsze kilometry za dnia pozwalają poczuć pewne odosobnienie. Tutaj praktycznie nie dotarła jeszcze stonka turystów i szerokopojęta komercha. Owszem krajobrazy nie powalają ale jest tu pewien klimat i przyjemnie nawija się kilometry.



A tutaj moja wczorajsza rezerwowa miejscówka na nocleg. Później żałowałem, ze tam nie zostałem na noc. Przełom Tanwi w miejscowości Rebizanty. Dalej jadę przez Rybnicę do miejscowości Susiec.


W Suścu odbijam w lewo koło kościoła. Droga prowadzi do lasu, jest asfaltowa, a ja odbijam jeszcze w lewo, w poszukiwaniu ruin jakiegoś kościółka (wg mapy papierowej). Oczywiście nigdzie nie dojechałem ale po błądziłem sobie przyjemnie w czeluściach pięknego iglastego lasu. Piachy po pachy.






Do tego rezerwatu dotarłem już na piechotkę. Piękny i dziki las, mokradła, bagna i spokojnie chlupocząca rzeczka. Nawet udało mi się jakiegoś węża przestraszyć.





Cmentarz wojenny z czasów XX Wojny Światowej. Jadę dalej na Majdan Pierwszy i Drugi Sopocki i w miejscowości Ciotusza Stara wjeżdżam na drogę 853 na Tomaszów Lubelski. Tuż przed miejscowością Łasochy odbijam w lewo na Łuszczacz. Jadę cudowną drogą przez środek jeszcze cudowniejszego lasu. Z naprzeciwka mija mnie Vitara i chyba z lekka zdziwiony kierowca. Docieram do drogi na Krasnobród i okazuje się, że od tej strony był zakaz ruchu :/.



W Krasnobrodzie trochę lenistwa. Oglądam sobie kapliczkę na wodzie i inne takie takie. Wyjeżdżając wdrapałem się jeszcze na wykańczaną jeszcze wieże widokową z widokiem na wyschnięte w tej chwili stawy.





Dalej cisnę na Zwierzyniec. W miejscowości Bondyrz zaglądam do takiego oto skansenu. Co ciekawe, właściciel ponoć motocyklista i za parking motocykle nie płacą :). Ukłony.




W Zwierzyńcu spacerek. Duchota straszna, prawdopodobnie będzie dzisiaj padać. Miejscowy staw, na którym mieści się kościół filialny p.w. Św. Jana Nepomucena zachwyca urodą. Pięknie tu.




A tu jest koło co je woda w ruch wprawia. Zjadłem tu sobie kwaśnicę. Trochę leniuchowania i w drogę. Wyjeżdżając zahaczyłem o zabudowania dawnego Browaru Zwierzynieckiego.



Potem Biłgoraj a za Biłgorajem wypatrzona ścieżka. Co ciekawe była przy drodze tabliczka informująca, że "po intensywnych opadach deszczu droga może być nie przejezdna"...


...nocami sporo przecież padało :P. Dalej było tylko gorzej a ja jechałem do Sandomierza. Zarządziłem odwrót to czarnego i dalej dzida!


Sandomierz mnie zachwycił.










A to co szło do Sandomierza z południa mnie nie zachwycało. W ostatniej chwili wyjechałem z miasta i w ostatniej chwili na stacji benzynowej założyłem przeciwdeszczówkę.




Nadeszła potężna burza. Ja kierowałem się w strugach deszczu na Kielce. Cały czas padało a wiatr rzucał motocyklem na prawo i lewo. Temperatura 10-12 stopni. W głowie miałem jeszcze cały czas Jurę Krakowsko-Częstochowską i ruiny tutejszych zamków. W planach był nocleg w Olsztynie przed Częstochową. Mój entuzjazm z kilometra na kilometr studziły tumany wody lejącej się z nieba non stop. I tak Kielce, Włoszczowa, Częstochowa...i prawie do Kluczborka. Olałem temat i zdecydowałem się wracać do domu jeszcze tego dnia - panna się ucieszy :). Za Kluczborkiem już sucho i dobra droga przez Namysłów do Oleśnicy. Koło północy byłem w domu. Tego dnia walnąłem około 650km. Dupa w cegłę.







Brak komentarzy: