niedziela, 24 marca 2013

WKOŁO ADRIATYKU 2012 CZ. 3 ALBANIA

DZIEŃ 8 - ALBANIA, JADĄC Z GÓR W GÓRY PRZEZ... GÓRY.

Poranek jest chłodny. Najniższa do tej pory temperatura podczas całej wyprawy. Termometr od Rafwro pokazuje całe 4 stopnie. Podnoszę się z gleby i zaglądam pod siedzenie, gdzie zostawiłem telefon do ładowania - nie ma jeszcze 6 rano. Cała dolina w cieniu, spora rosa i przenikliwy chłód. Zbieram manatki, ubieram coś na szybko i robię 20 pompek na rozgrzewkę. Jest naprawdę zimno. Szybko pakuje rzeczy, zaliczam gorącą, rozgrzewającą kawkę i po krótkim pożegnaniu z gospodarzem już jestem na drodze. Jest jednak na tyle zimno, że po 2 kilometrach zakładam wszystko co mam na siebie, z przeciwdeszczówką włącznie. Jest znośnie. Po kilku następnych kilometrach świeżego asfaltu docieram do skrzyżowania z drogą do Hani Toti.





Słońce dopiero leniwie wychyla się znad najwyższych szczytów i nieśmiało zagląda w dolinę. Dalej jest jednak zimno. Na skrzyżowaniu stoję jeszcze chwilę. Waham się trochę. Nie mam dobrych ciuchów, nie mam nic na wypadek kapcia a buty jedynie trekingowe. Przynajmniej będzie się dobrze szło po pomoc -  pomyślałem sobie. Z drugiej strony zaczyna się to na co najbardziej czekałem. To właśnie te drogi, tutaj w górach przeklętych nie dawały mi spać. Bez ryzyka nie ma sławy. Z dużą rezerwą i z duszą na ramieniu ruszam dalej kamienistą ścieżką.





Pierwsze kilometry stromych podjazdów nie zaskakują mnie jednak swoim stanem. Owszem jest to najgorsza droga jaką jadę podczas tej wyprawy ale nie jest to znowu nic czego nie przerabiałem u nas w Polsce. Różnica polega jedynie na długości odcinka :). Na drodze jest dużo luźnego kamienia, momentami duże fragmenty okolicznych skał a momentami po prostu taki tłuczeń. Są też miejsca, w których droga wiedzie po litej skale. Póki co jest dobrze. Jest sucho, nie ma błota, robi się co raz cieplej. Największą frajdą była świadomość, że ta droga i widoki dookoła nie skończą się za 3 km. Mam przed sobą około 60 kilometrów takiej jazdy. Coś pięknego! Co chwilę zatrzymuje się żeby zrobić zdjęcia. Baterii może mi zabraknąć w Alpach... ale tutaj nie będę oszczędzał :).






Początek prowadził dość wąską dolną. Dalej krajobraz trochę się rozszerza aby znowu zacieśnić się do wąskiego gardła między szczytami. Powietrze jest w miarę przejrzyste w porównaniu do klimatów nad jeziorem Szkoderskim. Odnoszę też wrażenie, że w tych dolinach ruch powietrza jest większy, co pozwala rozwiewać kłęby dymu. Okoliczne krajobrazy zapierają dech w piersiach. Tutejsze szczyty mają wysokość między 2000-2500m npm. Coś niesamowitego. Przepiękna, pusta droga w sercu tak wysokich gór. Poezja.




Powoli zbliżam się do słynnej "drabiny" która pozwala wspiąć się z dna doliny na pobliski płaskowyż. Doganiam starą IFĘ, która z mozołem wdrapuje się metr po metrze z olbrzymim ładunkiem drewna. Pomyśleć, że te ciężarówki są chłodzone powietrzem :). Młode chłopaki bez ani jednego lusterka od razu orientują się, że za nimi jadę. Puszczają mnie przodem. Muszę przyznać, że najtrudniejsze były ciasne nawroty na bardzo luźnym podłożu. Obyło się jednak bez przygód. Przerabiałem to już z resztą w Chorwacji. Technicznie rzecz biorąc to słynna droga Trolli w Norwegii jest przy tym ścieżką rowerową dla małych dzieci ale tragedii też nie ma.


Po wdrapaniu się na szczyt zaczynam jechać po w miarę płaskim terenie. Na horyzoncie zaczynają pojawiać się domostwa. Mijam pierwsze samochody. Docieram tak do skrzyżowania z drogą SH11 przy jeziorze szkoderskim i kieruje się z powrotem do Czarnogóry. W Podgoricy będę próbował zdobyć kilka cennych rzeczy.

Pierwsze koty za płoty. Pierwsza z albańskich słynnych dróg za mną. Byłem pełen obaw o możliwości przejazdu ale niepotrzebnie. Technicznie nie jest to trudna droga a po 60ciu kilometrach miałem żal, że już się kończy. Niemniej jednak warto mieć coś na wypadek kapcia tudzież ładowarkę do telefonu :). Na granicy widać, że celnicy ostro pracują. Na wiatach zamontowane są lustra aby widać było dachy pojazdów. Ciężarówki przeglądane są również drobiazgowo od spodu. Już zapomniałem o takich klimatach na granicy. Ja nie mam problemów z odprawą. Przejeżdżam przez bramki a tuż za nimi stoi mały mercedes A wprowadzony jednym kołem na leżące koło od ciężarówki. Obok Mercedesa leży cała masa brązowych paczuszek wyciągnięta z podwójnej podłogi. Przemyt widać tutaj działa :).





W powyższych czterech zdjęciach można ująć cały mój zaopatrzeniowy wypad do Podgoricy. Udało mi się znaleźć kawiarnię z wifi. Na googlach znalazłem sklep rowerowy i salon yamahy. U japończyków zakupiłem smar do łańcucha a do rowerowego pognałem po jakieś łatki. Chłopaki jednak nie mieli takich rzeczy na stanie ale uruchomili telefony, kontakty i już miałem namiar na inny sklep, w którym takie rzeczy znajdę. Było im bardzo przykro, że okradziono mnie właśnie tutaj. Po drodze wpadłem do sklepiku z akcesoriami do telefonów i kupiłem ładowarkę samochodową do samsunga. U tego następnego rowerzysty dostałem łatki, ekstra klej i jeszcze kawałki starych dętek rowerowych na w razie czego. Pod tym sklepem rowerowym miałem jedyną! podczas całej wyprawy sytuację niebezpieczną na drodze. Typowy ślepy lewoskręt z naprzeciwka. Obyło się całe szczęście bez stłuczki.  Wystarczy tego szału zakupowego. Możemy wracać do Albanii. To co widać na zdjęciu przy wjeździe powrotnym do Albanii to bardzo popularny tam widok. Range Rover jest tam bardzo często widywanym autem. Nierzadko też na brytyjskich bądź włoskich blachach.


Po 30 kilometrach jestem już w miejscowości Shkoder. Tutaj usiłuję kupić mapę i wymienić pieniążki. O ile to drugie udaje się bez większego problemu, kupno mapy w niedzielę jest niemożliwe. Poznaje młodego jegomościa, który rzekomo pracuje w pobliskiej informacji turystycznej. Nie otworzy mi jednak, "bo klucze ma żona" :P. Później okaże się, że to ponoć popularny wkręt tutejszych "brytyjczyków". Dostałem mimo to kilka cennych uwag na temat włóczenia się po Albanii. Generalnie okazuje się, że turysta tutaj jest święty. Facet mówi, że tutaj nawet władze uczulają miejscowych na to, że turyści to dla tego kraju olbrzymia szansa i, że za nic w świecie nie można im robić krzywdy. Mimo to gość poleca mi np. zakleić czarną taśmą błyszczące napisy na aparacie, coby się nie rzucały w oczy :). Tak też zrobiłem



Decyduje się jechać bez mapy. Chcę zrobić pętlę przez Koplik i Boge do Theth i dalej do Shodry tylko inną drogą. Wyjeżdżam zatem ponownie SH11 w stronę granicy czarnogórskiej. Niestety droga ta jest w remoncie. Jedzie się po świeżym czarnym asfalcie, co jest przyjemne, jednak nie uświadczysz kierowco żadnego znaku. Co chwilę zatrzymuje się i odpalam gpsa, żeby sprawdzić czy przejechałem już skrzyżowanie z drogą do Boge. Przejechałem ją dwa razy!. Dopiero za trzecim uznałem, że ta "droga" to chyba dobry kierunek :). Jadę w stronę Parku Theth. I banan nie schodzi z twarzy :D. Pierwsze kilka kilometrów od Koplik droga prowadzi po kompletnie płaskim przedpolu. Przede mną wyrastają dopiero masywne skalne grzbiety, w kierunku których zmierzam. Niestety dym w powietrzu ponownie ogranicza mój zasięg widzenia. Tutaj również jest sporo pożarów w górach.






Pierwszych kilkanaście kilometrów po wjeździe do doliny jadę bardzo dobrym asfaltem. Potem zaczyna się szutrowa droga. Różnej wielkości kamienie, różnej spójności nawierzchnia, trzeba bardzo uważać. Żeby śmiało utrzymywać prędkość na dwójce trzeba jechać raczej na stojąco. Motocyklem bardzo telepie na tych dziurach. To jest pierwszy moment, w którym "ciesze się", że mam mniejszy bagaż. Mój poznany jegomość w Shkoder powiedział, że tu po drodze w Boge jest informacja turystyczna i że tutaj będę mógł kupić mapę. Informacja owszem jest... ale mapa jest nie do dostania. Jadę dalej.

Powoli i z mozołem wspinam się co raz wyżej. Klimat zachodzącego w dymie słońca jest niespotykany jednak żałuję, że nie widać więcej i dalej. Droga miejscami jest na tyle nierówna, że trzeba zwalniać do pierwszego biegu. Są jednak momenty, w których można sobie pozwolić na trójkę :). Po drodze doganiam białego Range Rovera, który jedzie w górę. Jakiś bogaty jegomość jedzie z laseczką na wycieczkę. Nie byłoby może w tym nic dziwnego gdyby nie to, że Range to wersja Vogue na 22 calowych aluskach a opony mają profil może ze 45. Długo wlokę się za nimi zanim zrobi się miejsce na przejazd.







Po jakimś czasie wjeżdżam na przełęcz. To już chyba najwyższe miejsce, na które wspina się ta cała droga. Bardzo kiepsko widać. Na zdjęciu z ręką starałem się uchwycić wysokość na jakiej się jedzie ale fotografia kompletnie nie oddaje tego wrażenia. Dopóki jechałem było w porządku. Jak się zatrzymałem i spojrzałem w dół, jak zdałem sobie sprawę jak blisko krawędzi urwiska jest droga... to aż mi się miękko pod nogami zrobiło. Normalnie wysokie Tatry Afryką Twin.





Stamtąd już tylko długi i kręty zjazd do Theth. Słońce schowało się za szczytami gór a ja znajduje sobie nocleg dokładnie na przeciwko mostku, którym przejechałem przez rzeczkę. Nowego, betonowego mostku :). Dostałem duży pokój z dynamicznym prądem i równie dynamiczną wodą w łazience. Tutaj wszystko działa dzięki wodzie płynącej z gór. Kosztowało mnie to całe 20EUR ale nie chciałem szukać dalej już. Zmęczony byłem bardzo. Dopiero potem poszedłem do gospodarzy obok. Okazało się, że jest tam gościniec wraz z polem namiotowym i ekipa dwóch samochodów 4x4 z Polski. Przysiadłem się i zaczęliśmy rozmawiać. Ludzie z Mazowsza wybrali się już nie pierwszy raz na wakacje 4x4 do Albanii. Z dziećmi. Bardzo pozytywni ludzie :). Poznałem również gospodarzy, 17 letnią Sofi i jej 12 letniego brata Francesco. Okazuje się, że zajmują się tym miejscem w czasie lata. Przyprowadzają wycieczki młodzieży ze Shkodry i z innych miasteczek. Jest pełna obsługa, jedzonko, zimne piwko i świetna atmosfera. Gospodarze komunikują się doskonale po angielsku. Żałuję, że nie zostałem tam dłużej i że właśnie tam nie spałem. Byłoby taniej i przyjemniej :).

Grubo po zmroku wracam do siebie, walczę z lodowatą wodą w łazience i umęczony kładę się spać. Jest tutaj cudownie.



Brak komentarzy: