Nie przypuszczałem jednak, że po dnie będzie można swobodnie jeździć :). Wybrałem się więc na zwiedzanie dna i form wszelakich wyrzeźbionych przez nurt wody. Nigdy wcześniej nie jeździłem po tak różnorodnej nawierzchni. Najpierw piach, potem żwir, miejscami nawierzchnia z kamoli wielkości pięści, a przy samej wodzie spękany i zaschnięty muł. Pełna różnorodność. Brakowało jedynie wydm i drobniutkiego plażowego piaseczku.
Zapuszczałem się coraz dalej i dalej, w kierunku zachodnim, kto był ten wie, że jest tam kilka wysepek (przy normalnym poziomie wody). Więc wjazd na wysepkę, i na dół, i na wysepkę i znów chcę przez dolinkę przejechać.... a tam nie wyschło to wszystko do końca :/. Z zewnątrz podłoże wyglądało na suche, nawet ślady po jakimś quadzie były... jednak ja mam 300kg z kierowcą rozłożone tylko na dwa koła w dodatku w jednej linii.
Przednie koło ugrzęzło prawie do połowy. Ostatnie metry wjazdu w ten muł mało nie wyrzuciły mnie z siodła przez czachę. Tylna opona całkowicie zaklejona błotem już zagłębiła się po rant felgi. W pierwszym odruchu myślałem, że problemu nie będzie, wypcha się do tyłu, ewentualnie położy, przesunie, podniesie, wyjedzie. Nie raz już takie rzeczy się robiło. Nic z tego. Próbowałem przez pół godziny sam, na wszelkie sposoby ale wszystko jak krew w piach ..hehe. Zdjęć nie mam bo się zmordowałem strasznie ale gdybym nie poszedł po pomoc trzech miejscowych to bym tam pewnie nocował :). Dzięki jeszcze raz chłopaki!
Umorusany i wykończony wróciłem do domu pełen nowych wrażeń :D Motocykl przybrał bojowego wyglądu a glina była dosłownie wszędzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz